literature

APH - W Brukseli, cz. 2

Deviation Actions

trajektoria's avatar
By
Published:
891 Views

Literature Text

Kiedy do przewidzianego terminu odlotu pozostało niecałe trzydzieści minut, na tablicy wyświetliła się informacja o godzinnym opóźnieniu. Ludwig nie był tym zachwycony, lecz cierpliwie trwał na swym siedzisku w holu z pijanym i mamroczącym Włochem uwieszonym jego szyi. Minuty wlokły się niemiłosiernie, a wskazówki zegarka zdawały się być przyklejone do tarczy. Feliciano powoli trzeźwiał - odzyskał zmysły na tyle, by zacząć się bać lotu, lecz nie na tyle, by przestać cieszyć ze wszystkiego jak wariat. Może po prostu to był jego zwykły stan, Ludwig nie miał co do tego pewności.
-  Hej, hej, Ludwig, daj mi wina~! - zawołał śpiewnie, a kilka osób obrzuciło go dziwnym spojrzeniem. Niemcy już miał go skarcić, gdy rozległ się uprzejmy, kobiecy głos, który poinformował, że pasażerowie lecący do Charleroi w Belgii proszeni są o zajmowanie miejsc w samolocie. Oczywiście tanie linie lądują na prowincjonalnych lotniskach, stąd właśnie Charleroi. Ale jak to podsumował radośnie Gilbert: “Spoko! To tylko jakieś sto kilometrów od Brukseli, dacie sobie radę!”
- Feliciano, chodź, nie ma czasu. Kupię ci coś na pokładzie, dobra?
Włoch w końcu dał się przekonać, choć Ludwig musiał wspiąć się przy tym na wyżyny perswazji. W rezultacie byli jednymi z ostatnich pasażerów wchodzących na pokład. Usiedli więc w samym tyle samolotu - Ludwig pod oknem, Feliciano bliżej środka. Włoch faktycznie musiał to bardzo przeżywać, gdyż był blady jak śmierć i kurczowo trzymał się fotela. Niemcy sam przypiął go pasami.
Po chwili samolot zaczął kołować. Feliciano pisnął cichutko:
- Lu-Ludwig… Chyba nie dam rady…
- Dasz! Jeśli chcesz, możesz złapać mnie za rękę. - Wyciągnął dłoń w jego stronę. Nie raz musiał wspierać w ten sposób Gilberta, gdy ten siedział na fotelu dentystycznym, więc wiedział z autopsji, że to zwykle pomaga okiełznać nerwy.
Feliciano nie wahał się ani chwili - rzucił się na rękę Niemiec jak wygłodniały drapieżnik i chwycił ją w żelazny uścisk. Przed oczami Ludwiga zatańczyły gwiazdki. Musiał wytężyć całą swoją silną wolę, by nie wrzasnąć. Miał wrażenie, że wszystkie paliczki i kości śródręcza pękły mu w drzazgi. Nigdy w życiu nie podejrzewałby tego anemicznego Włocha o taką siłę. Ale co było robić? Musiał wytrzymać. Zagryzł zęby i zdołał nawet wycedzić coś pokrzepiającego.
Po sile nacisku na swą zmaltretowaną dłoń Ludwig poznał, że moment wznoszenia się samolotu jest dla Feliciano punktem krytycznym. Z twarzy Włoch dało się wyczytać krańcowe przerażenie. Gdy jednak samolot wzbił się na wymagany pułap i zaczął lecieć w miarę równo, Feliciano wyraźnie poczuł się lepiej. Puścił rękę Ludwiga i nawet uśmiechnął się lekko, choć wciąż pozostawał nienaturalnie blady.
- Wszystko w porządku? – zapytał Ludwig, dyskretnie rozmasowując dłoń, aby przywrócić w niej krążenie.
- Najgorszy jest start i lądowanie – wzdrygnął się – w środku jest lepiej. Ale i tak bym się czegoś napił…
Ludwig nie potrafił długo opierać się temu proszącemu spojrzeniu. Westchnął ciężko i kiwnął na stewardessę sprzedającą napoje. Westchnął jeszcze ciężej, gdy zobaczył cenę za puszkę Heinekena. No trudno, czas zabulić.
- Dziękuję, Ludi! – zakrzyknął Feliciano.
- Tak, tak, na zdrowie… - mruknął. Obserwował z prawdziwą ciekawością badawcza, jak Włochy próbuje bezskutecznie otworzyć puszkę: najpierw palcami, potem zębami, później jeszcze za pomocą fotela, a na końcu uderzając bezradnie puszką w czoło.
- Ludwig… - jęknął płaczliwie.
Niemcy odebrał puszkę bez słowa. Oczywiście przy otwieraniu piwo trysnęło na niego strumieniem spowodowanym wcześniejszymi dzikimi ekscesami Feliciano. Ludwig łypnął na swojego towarzysza ostrzegawczo – jeden chichot, a zginiesz. Na szczęście Włochy miał wystarczająco instynktu samozachowawczego, by zrozumieć przekaz i nie drażnić Niemca. Zamiast tego po prostu przyssał się do napoju. Nie smakowało mu: krzywił się, prychał i dmuchał, ale w końcu wypił wszystko.
- Piwo jest takie niedobre i gorzkie! – Oświadczył stanowczo, odsuwając od siebie puszkę. – Jak możesz to lubić, Ludwig?
Ludwig wzruszył ramionami. Był zajęty przeglądaniem pokładowego magazynu przyniesionego przez stewardessę.
Feliciano wydął usta i zaczął bębnić palcami o kolano. Gdy piwo zostało już dobrze wchłonięte, zaobserwował nagle niezwykle zabawny fakt. Tak zabawny, że nie mógł już dłużej tłumić wesołości i postanowił wybuchnąć głośnym śmiechem.
Ludwig zerknął podejrzliwie na cieszącego się Włocha.
- Co jest?
- Ta puszka… BUAHAHA! Ta puszka…
- Co z nią?
- Jest… zielona!
Ludwig westchnął i schował się za gazetą.


Dalszy lot upłynął już bez większych zakłóceń, choć przy lądowaniu Ludwig ponownie musiał użyczyć Feliciano pomocnej kończyny. Na lotnisku w Charleroi znaleźli się grubo po dwudziestej trzeciej. Mimo późnej pory wciąż kręciło się tam sporo osób, głównie podróżnych usiłujących odnaleźć swoje bagaże. Ludwig i Feliciano nie mieli tego problemu – Włoch zapobiegliwie przyczepił do ich walizki irytująco-kiczowaty breloczek w kształcie czerwonego jabłka obsypanego cekinami, więc nie było trudno go wypatrzeć. Niemcy musiał przyznać, że jego przyjaciel wykazał się wyjątkowym sprytem. Jak na niego.
Pozostawał tylko problem przedostania się do Brukseli. Ludwig miał nadzieję, że wciąż uda im się złapać jakiś transport. Perspektywa spędzenia nocy na lotnisku nie wydawała się szczególnie zachęcająca. Na szczęście zauważył budkę, obok której znajdował się wielki plakat ze zdjęciem autobusu. To powinien być dobry trop. Niestety, ani słowa po angielsku, wszystko po francusku. Ludwig miał alergię na ten język. Czuł, że jeszcze sekunda wpatrywania się w litery, a dostanie wysypki. Zamiast tego spróbował dowiedzieć się czegoś w okienku. Sympatyczna pani wprawdzie angielski ogarniała bardzo średnio na jeża, ale w końcu nić porozumienia została nawiązana i Ludwig dowiedział, że ostatni autobus do Brukseli odchodzi za piętnaście minut. Najbardziej opłaca się kupić od razu bilet powrotny, jeśli przyjechało się tylko na krótkie wakacje. I tak Ludwigowi ubyło z portfela czterdzieści cztery euro.
Musieli się spieszyć. Pobiegli na przystanek (a raczej Ludwig pobiegł, ciągnąc za sobą Feliciano), wrzucili bagaże do luku, pokazali bilety i weszli do środka. Oczywiście Niemcy jak najszybciej odebrał bilet od Włoch, wiedząc, że na pewno w tajemniczy sposób wyparowałby w niebyt.
Zajęli miejsca prawie na końcu. Prawie, bo na samym końcu usadowiła się piątka Polaków dyskutująca zawzięcie w tym swoich dziwnym, szeleszczącym języku. Ludwig miał tylko nadzieję, że nie będą trajkotać cały czas, gdyż na pewno rozbolałaby go od tego głowa. A a propos trajkotania…
Ludwig spojrzał na Feliciano, który zachowywał się zupełnie jak nie on. Nie gadał, nie jęczał, nie zawracał mu gitary. Dziwne. Wątpliwości co do swego stany rozwiał sam zainteresowany, pocierając zawzięcie oczy.
- Spać mi się chce…
- No to śpij.
Feliciano uśmiechnął się i oparł głowę na ramieniu Ludwiga. Po chwili oddychał spokojnie, błądząc w krainie snu.
Ludwig poczuł się niezręcznie. W końcu po chwili wahania objął Feliciano i ustawił go ostrożnie w bardziej wygodnej pozycji. Przed nimi jeszcze w końcu godzina jazdy, a nie chciał, by Włochy bolała szyja po przebudzeniu.
Tak, to wyjaśnienie brzmiało całkowicie przekonująco.
THIS WILL BE TRANSLATED... one day. Of course, if I won't get lazy xP

Yeah! Druga część epickiej wyprawy Ludwiga i Feliciano do Brukseli! Tym razem samolot i autobus. Większość wydarzeń w tym fanfiku to autentyki, wierzcie lub nie xD

I zgadnijcie kim byli Ci Polacy z tyłu ^^. Jeszcze ich spotkamy nie raz :iconimhappyplz:
Komentarze jak zwykle bardzo mile widziane, a wręcz pożądane :icontardboogieplz:



Część pierwsza: [link]
Część druga: Właśnie tutaj ^^
Część trzecia: [link]



Oczywiście Hetalia nie należy do mnie, jakby jakiś nadgorliwiec się burał...
© 2009 - 2024 trajektoria
Comments22
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
wykrwawiona94's avatar
Lubię te twoje opowiadania ^//^ A Gilbert sam w domu ??